Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przebudzenie

Bożena WOLSKA
Lech Gąsiorowski był bezdomnym, został nim na własne życzenie. Teraz zmywa swoje grzechy: buduje markotowskie domy w Pile. Lech Gąsiorowski jest budowniczym (menagerem) pilskich ośrodków wchodzących w skład ...

Lech Gąsiorowski był bezdomnym, został nim na własne życzenie. Teraz zmywa swoje grzechy: buduje markotowskie domy w Pile.

Lech Gąsiorowski jest budowniczym (menagerem) pilskich ośrodków wchodzących w skład Wielkopolskiego Centrum Pomocy Bliźniemu Monar-Markot. Już postawił Dom Samotnej Matki przy ul. Długosza, a wkrótce ruszy z noclegownią dla mężczyzn, którzy na razie gnieżdżą się w jednym budynku z ,,matkami’’.

Spotykałam go wiele razy.

Albo patrzył w niebo przez dziurawy dach budynku przy ulicy Długosza.
Albo rozdawał papierosy bezdomnym z całej Polski, którzy przyjeżdżali, aby za strawę – bardzo smaczną strawę - papierosy i dach nad głową budować pierwszy w Pile Dom.
Albo rozdawał buty kobietom, które schroniły się w ,,jego’’ ośrodku przed mężem, który pił i bił.
Albo zaglądał do kotła, w którym gotował się obiad - 100 litrów zupy.
Albo opowiadał, jak to za parę lat bezdomny w Pile będzie miał takie same warunki jak bezdomny np. w Belgii
- jak Europa, to Europa, kochani.

Miałem wszystko, byłem pan

Lech Gąsiorowski nie lubi patrzeć wstecz: - Wstydzę się.
Jeśli już musi wspominać, to chciałby zacząć od 1998 r., gdy narodził się na nowo w Rożnowicach. Ale życie nie jest takie proste. Zanim Lech Gąsiorowski pewnego razu przebudził się jako bezdomny, wiódł całkiem normalne życie.

Właściwie to życie nie było normalne jak na PRL-ow-skie czasy. Lech Gąsiorowski był człowiekiem przedsiębiorczym i nie bał się ,,prywatnej inicjatywy’’. Miał zakład ślusarski, zatrudniał kilkadziesiąt osób. Miał wszystko: szacunek, przyjaciół, dom, samochód, żonę.

- Nie miałem dzieci i Bogu dzisiaj dziękuję za to. Jakież życie im bym zgotował?

Bo jak mówi Lech Gąsiorowski, Bóg odebrał mu rozum. Ba, odebrał też go żonie. Oboje rzucili się w wir nałogu.

- Nieważne, co to było. Każdy nałóg jest taki sam. Liczy się tylko chwila, przyjemność i nawet jeśli człowiek ma chwile opamiętania, to brnie dalej... Zupełnie jakby mózg
zawiesił na kołku.

,,Zabawa’’, a później ,,dobijanie’’ trwały kilka lat. Wystarczyło, aby stracić wszystko i wszystkich.

- Ocknąłem się i zacząłem szukać ratunku. Najpierw próbowałem sam sobie pomóc. Wreszcie ktoś powiedział mi o Markocie, wyruszyłem tam po pomoc. Żona pozostała w nałogu, już nie żyje.

Wszyscy się śmiali

- Markot to było moje narodzenie. Żyjąc w PRL nawet nie wiedziałem, ile jest w naszym kraju nieszczęść. Przez lata przecież mówiono, że nie ma u nas nałogów, nie ma bezdomnych, narkomanów, ba! nie było nawet niepełnosprawnych. Pierwsze dni w ,,markocie’’ były jak przebudzenie. Choćby nie wiem jak to głupio zabrzmiało, to wtedy pomyślałem, że muszę zrobić coś dobrego za to, co zrobiłem złego.

A szansa nadarzyła się szybko. W kwietniu 1999 r., pół roku po przyjeździe do Markotu, szef Rożnowic, Marek Stefaniak, zapytał, czy Lech Gąsiorowski nie chce zająć się budową domu dla samotnej matki w Pile. Zgodził się bez wahania, a inni pensjonariusze ośrodka w Rożnowicach pukali się w głowę:

– Wszyscy się z niego śmiali. Nikt nie wierzył w powodzenie – mówi Andrzej, który od kilku lat jest zaopatrzeniowcem w Pile.

Wtedy był w Rożnowicach – w ośrodku jak na tamte czasy wygodnym – i patrzył na zdjęcia pilskiego ,,obiektu’’. Markot otrzymał go od ostatniego wojewody pilskiego. Miał właściwie tylko ściany i to niezbyt mocne. Stojąc na piętrze widziało się niebo. Nie było schodów, okien, żadnej instalacji.

- Przy odbiorze był Marek Stefaniak i Marek Kotański. Pamiętam jak dziś, staliśmy na tym pustkowiu, a Marek Kotański powiedział, że raz dwa powstanie tu dom, a w grudniu będzie już wigilia dla bezdomnych. Nie byłem aż takim optymistą. A jednak jego wiara i pomoc ,,Rożnowic’’ oraz Marka Stefaniaka dodawała mi skrzydeł. Przez pierwsze miesiące dojeżdżałem z Rożnowic maluchem, jechałem ja i trzech albo czterech bezdomnych. Tak zaczęliśmy budować. W ciągu miesiąca poznałem całą Piłę, chodziłem od firmy do firmy, prosiłem o datki. I ludzie pomagali. Byłem wdzięczny za wszystko: za dwa gwoździe, a także za dachówkę na nowy dach.

Kilkuset budowniczych

A wkrótce po ośrodkach monarowskich w całej Polsce rozeszła się wiadomość, że w Pile budowany jest nowy dom, że potrzebna jest każda para rąk do pracy.

- Bardzo dbałem o to, aby bezdomni mieli dobre jedzenie, by było go pod dostatkiem i żeby wiadomość o tym rozeszła się na cały kraj.

I to wystarczyło. Do Piły zaczęli przybywać bezdomni ze wszystkich stron. Tak powstała noclegownia. A kiedy mężczyźni wybudowali kilka pokoi, do Monaru zaczęły pukać kobiety z dziećmi. Biedne, pobite, wypędzone... Czy można było im odmówić dachu nad głową. Dom zaczął funkcjonować na wariackich papierach. Kobiety z dziećmi mieszkały na górze, mężczyźni na dole remontowali.

- Byłem budowlańcem, a tu panie zaczęły przychodzić do mnie po poradę, chciały z kimś pogadać. A co ja im mogłem poradzić? Zacząłem jeździć na warsztaty, dokształcać się. Warsztaty sprawiły, że z zaganianego, biegającego po budowie choleryka, stałem się wyciszonym facetem. Słucham ludzi, doradzam. Teraz nawet głosu podnieść nie potrafię.
Dom wciąż nie jest wykończony. Mieszka w nim około stu osób. W tym roku prezydent Piły, Zbigniew Kosmatka, przekazał Monarowi budynek przy ul. Niepodległości. Wkrótce rozpocznie się tam budowa noclegowni dla mężczyzn. - Teraz będzie to inna inwestycja. Będzie plan, projekt i będą pieniądze na zakup materiałów. Oczywiście budowniczymi będą bezdomni.

Wyjść z bezdomności

Kiedy Lech Gąsiorowski zaczynał budować Monar w Pile, myślał, że ,,odkupi’’ swoje winy, gdy postawi dom i da dach bezdomnym.

– Teraz jestem mądrzejszy. Teraz wiem, że ludzi trzeba z tej bezdomności wyciągnąć...

Wspierają go w tym trzy młode kobiety: Izabela Ryżko – pracownik socjalny, Monika Kamińska – pedagog i Iwona Remiszewska – psycholog. One rozmawiają, pomagają załatwić papiery, szukają pracy. Jest to ogromne wyzwanie, trudne, mozolne i niestety często nie przynosi efektów. Bywa, że kobiety zakochują się (beznadziejnie) w bezdomnych, że bezdomni zakopują jedzenie w lasach (żeby było na później), że mimo zakazu piją wódkę, że chodzą na żebry...

– A przede wszystkim ludzie boją się opuszczać nasz ośrodek. Czują się tutaj bezpiecznie i wygodnie – mówią terapeutki. – Najchętniej zostaliby tutaj na zawsze.
Przez kilka lat funkcjonowania ośrodka 14 osób usamodzielniło się, trzy z nich nie radzą sobie w nowym życiu. Jak mówią pracownicy Monaru, to bardzo dobry efekt.
Lech Gąsiorowski też na dobre pożegnał się z bezdomnością. Ma nową rodzinę: żonę i dwoje dzieci.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto