Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sierakowianka Agnieszka Miela (zd. Skrzypczak) właśnie wydała swoją pierwszą książkę pod tytułem "Dzieci Starych Bogów: Śmiech Diabła"

Redakcja
Sierakowianka Agnieszka Miela (zd. Skrzypczak) właśnie wydała swoją pierwszą książkę pod tytułem "Dzieci Starych Bogów: Śmiech Diabła"
Sierakowianka Agnieszka Miela (zd. Skrzypczak) właśnie wydała swoją pierwszą książkę pod tytułem "Dzieci Starych Bogów: Śmiech Diabła" Archiwum Agnieszka Miela
Sierakowianka Agnieszka Miela (zd. Skrzypczak) właśnie wydała swoją pierwszą książkę pod tytułem "Dzieci Starych Bogów: Śmiech Diabła". Tuż przed czwartkowym (7 listopada godz. 17:00) spotkaniem autorki z czytelnikami w Sierakowskim Ośrodku Kultury, z "literoklikaczem" rozmawia Krzysztof Sobkowski.

2. października ukazała się Pani pierwsza książka pod tytułem "Dzieci Starych Bogów: Śmiech Diabła". Przyznaję, że nie zdołałem jeszcze jej przeczytać, więc zdradzi Pani, o czym opowiada?
Agnieszka Miela: Zacznijmy może od tego, że „Dzieci Starych Bogów” są opowieścią fantasy opierającą się dość mocno na moich ukochanych horrorach, chociaż to akurat widać wyraźniej w kolejnych tomach. W dużym uproszczeniu przedstawia ona losy mieszkańców świata, w którym od kilkunastu lat zachodzą bardzo znaczące zmiany na tle religijnym: do władzy dochodzą wyznawcy jednego, niepodzielnego bóstwa, zaś wiara w Starych Bogów jest tępiona. Można to chyba śmiało porównać do działań Inkwizycji. W takim otoczeniu wychowują się potomkowie starych rodów, które to wedle gawiedzi mają pochodzić od dawnych bogów. Aine i Bertram – bo to o nich między innymi mowa – rzuceni w sam środek konfliktu i narastającego szaleństwa tracą to, co było im najdroższe, po czym każde z nich ulega ludzkim słabościom i zaczyna szukać zemsty. Okazuje się też, że wszystko, co ich dotąd spotkało, nie było zwykłym nieszczęściem, a częścią gry, jaką urządził sobie ich kosztem ktoś inny, zaś od jej efektu zależeć będą losy samych bogów. Nie jest to jednak opowieść o bohaterach, wybrańcach czy zbawcach świata. Zależało mi bardziej na przedstawieniu ludzkiej natury i jej wad, a najważniejszym punktem „Śmiechu diabła” i pozostałych dwóch książek jest rodzina.

Wiem, że na 7 listopada o godzinie 17:00 planuje Pani spotkanie autorskie z czytelnikami w Sierakowskim Ośrodku Kultury. W Sierakowie pewnie dlatego, że to Pani rodzinne miasto... jak je Pani wspomina?
Agnieszka Miela: Jeśli chodzi o Sieraków, to mam mieszane uczucia. Proszę mnie źle nie zrozumieć – mieszkałam tam przez 19 lat i kocham tę miejscowość, bo jest dla mnie olbrzymim źródłem inspiracji oraz miejscem z ogromnym potencjałem, ale niestety nie jest zbyt otwarta na inność. Ja zaś byłam dziwnym dzieciakiem, od małego zafascynowanym wierzeniami z różnych stron świata, książkami, żywym obcowaniem z niesamowitymi światami oraz ich kreowaniem i nie zawsze spotykało się to z ciepłym odbiorem. Bądźmy ze sobą szczerzy – dziwacy rzadko kiedy zyskują sobie większą sympatię. Z drugiej jednak strony takie życie częściowo na uboczu nauczyło mnie dokładniejszego przyglądania się ludziom, lepszego pojmowania ich zachowań i motywacji, co teraz przekłada się na tworzone przeze mnie opowieści. Mogę też chyba śmiało powiedzieć, że gdyby nie Sieraków – otaczające go lasy, zapomniane ścieżki i właśnie ta żywa, gwarliwa w czasach mojego dzieciństwa społeczność – „Dzieci Starych Bogów” pewnie nigdy by nie powstały.

No dobrze, ale czy w takim razie Sieraków lub jego okolice, są w jakiś sposób w Pani książce obecne?
Agnieszka Miela: Nie, ponieważ cała akcja toczy się w autorskim świecie z podobnymi do średniowiecznych realiami. Sieraków miał za to wpływ na powstanie jednego z najważniejszych dla fabuły całej trylogii miejsc: Lai Silnen, Lasu Śpiących.

Jak to się w ogóle stało, że zaczęła Pani pisać książki?
Agnieszka Miela: Przypuszczam, że to kwestia genów. Od dziecka fascynowały mnie osoby, które potrafiły tworzyć własne historie. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy słuchałam co wieczór wymyślanych na gorąco przez mojego tatę bajek i nie minęło wiele czasu, a sama zapragnęłam pójść w jego ślady. Byłam jednak dość nieśmiałym dzieciakiem i wydawało mi się, że najlepiej będzie mi się dzielić moimi historiami na odległość, przekazując je innym w formie spisanych opowieści. Z biegiem czasu zamieniłam zeszyty na bloga, zobaczyłam, że ludziom podoba się to, co tworzę i postanowiłam zaryzykować ze stworzeniem książki. Nie dlatego, że liczyłam na jakiś szerszy odbiór, ale dlatego, że tłukące się w mojej głowie historie zaczęły urastać do monstrualnych rozmiarów i postanowiłam sprawdzić, czy poradzę sobie z ich okiełznaniem. Jednak największy wpływ na to, że zaczęłam je później wysyłać do wydawnictw miała mailowa korespondencja z Grahamem Mastertonem, któremu przesłałam kiedyś fragment mojego opowiadania. Gdybym nie napisał wtedy „To jest dobre, zaryzykuj!”, pewnie nadal tworzyłabym do szuflady czy na blogach.

Skąd zamiłowanie do gatunku fantasy?
Agnieszka Miela: Jak już wspomniałam wcześniej: zawsze byłam dziwakiem. Uwielbiałam dawne wierzenia, kochałam kreujące się dzięki nim w mojej głowie światy, a otoczenie w którym dorastałam – lasy, łąki, pola, znane tylko nielicznym bezpieczne ścieżki pośród rozlewisk – sprawiały, że o wiele łatwiej było mi uwierzyć w ich istnienie. Zamiłowanie do szeroko pojętej fantastyki zrodziło się więc we mnie dość naturalnie. Natomiast dlaczego szczególnie klasyczne fantasy, a nie inni, znacznie popularniejsi przedstawiciele tego gatunku, z urban fantasy na czele? Bo uwielbiam historię, fascynuje mnie przeszłość, to dawne, prostsze i często brutalniejsze życie. I romantyczna otoczka, jaką stworzyli jej inni pisarze. Postanowiłam więc, że dorzucę też swoją cegiełkę.

Ponoć nie lubi Pani, kiedy mówi się o Pani "pisarz". Woli Pani zastąpić to słowem "Literoklikacz". Literoklikacz, czyli kto?
Agnieszka Miela: Przede wszystkim uważam, że na tytuł pisarza trzeba sobie zasłużyć. To nie tak, że w momencie, gdy 2 października zegar wskazał minutę po północy i nastał dzień premiery mojej książki, spłynęło na mnie nagłe błogosławieństwo i stałam się kimś lepszym. Nie: „pisarza” tworzą czytelnicy. Jeśli kiedyś zyskam w ich oczach uznanie, a oni zapragną czytać tworzone przeze mnie opowieści, to może zacznę się tak nazywać w myślach. „Literoklikacz” powstał właśnie z chęci nadania sobie jakiegoś stosownego tytułu, który najlepiej odda to, czym się zajmuję: ja tu tylko piszę, nic specjalnego. Siedzę i klepię kolejne litery, nadaję im rytm. Stąd też moje określenie. Poza tym pozwala ono bardzo łatwo porzucić krępującą formę per „Pani”, której staram się unikać. Wolę rozmawiać z moimi odbiorcami jak równa z równym.

W internecie wyczytałem, że w wolnym czasie gra Pani w larpy. Co to takiego?
Agnieszka Miela: Larpy to tak obszerny temat, że zasługują na osobny artykuł! Ale mówiąc prosto: jest to w pewien sposób połączenie gry RPG i teatru improwizowanego. W oparciu o stworzony przez organizatorów scenariusz gry, będący w zasadzie jedynie jej głównymi założeniami, przedstawieniem realiów, czy paru kluczowych wydarzeń, gracze tworzą własne postacie i żyją ich życiem czy problemami przez kilka godzin, czy nawet dni. Niekiedy role tworzone są już odgórnie, a zadanie graczy polega na ich odpowiednim ukazaniu. Każda gra jest unikalna, bo wszystkie wydarzenia czy reakcje wynikają z działania graczy i tego, jak postanowią oni sobie radzić ze stawianymi na ich drodze wyzwaniami. Larpy mają też kilka różnych obliczy: to nie tylko przyjemna rozrywka, w której można przenieść się do Hogwartu, zabijać potwory, czy żyć dworskimi intrygami. To również cała masa gier terapeutycznych czy edukacyjnych, scenariuszy skupionych na chorobach psychicznych, przemocy, problemach mniejszości seksualnych, ukazujących zniszczenie wyrządzane przez uzależnienia itd. Larpy są bardzo potężnym środkiem wyrazu, bo bazują bezpośrednio na emocjach i przeżyciach ich uczestników. Chciałabym wrócić do planów pokazania ich magii mieszkańcom Sierakowa i okolic, ale przyszłość pokaże, czy będę miała na to wystarczająco dużo czasu.

Skoro pierwszą książkę ma Pani "na swoim koncie", to kiedy kolejne?
Agnieszka Miela: Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a „Śmiech diabła” będzie się rzeczywiście dobrze sprzedawać, to kolejne dwie części mojej trylogii miałyby się ukazywać co roku w październiku. A po nich, mam nadzieję, przyjdzie czas na następne książki. Póki co pomysłów mi nie brakuje, choć znaczna część z nich zmierza już bardziej w kierunku typowych horrorów. Zobaczymy jednak, co powiedzą na moje plany czytelnicy. W końcu jestem tylko zwykłym Literoklikaczem – bez nich moja praca znaczy naprawdę niewiele.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na miedzychod.naszemiasto.pl Nasze Miasto