Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sebastian Mikosz: Lockdowny przynoszą więcej złego niż dobrego

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Sebastian Mikosz, wiceprezes IATA – Międzynarodowego Stowarzyszenia Linii Lotniczych w Genewie; były prezes PLL LOT
Sebastian Mikosz, wiceprezes IATA – Międzynarodowego Stowarzyszenia Linii Lotniczych w Genewie; były prezes PLL LOT Materiały prasowe
Jeśli przyjmiemy, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność kogoś innego, to chciałbym być człowiekiem, który wsiadając do samolotu ma poczucie, że ktoś zadbał, abym się na pokładzie tego samolotu nie zaraził i nie doprowadził do roznoszenia wirusa – mówi Sebastian Mikosz, wiceprezes IATA – Międzynarodowego Stowarzyszenia Linii Lotniczych w Genewie.

Jak teraz wygląda Pana życie?

Zważywszy na sytuację na świecie, a także na sytuację branży, w której pracuję, to nie mogę o sobie powiedzieć inaczej, niż szczęściarz. Jestem szczęściarzem, bo zmieniłem kontynent – kiedy rozmawialiśmy ostatnio, niecały rok temu, to mieszkałem w Afryce. Teraz mieszkam i pracuję w Szwajcarii.

Szczęściarz? Jest Pan związany z branżą lotniczą, która przez pandemię zaliczyła ogromny spadek dochodów.

Owszem, ale jeśli pyta pani o mnie, to mówię „szczęściarz”, ponieważ mam pracę. Po pierwsze – zmieniłem kontynent, czyli wróciłem do Europy, co odbieram nad wyraz pozytywnie. A po drugie właśnie, w tym historycznie trudnym momencie dostałem tak ciekawą propozycję pracy. Jeszcze raz wrócę do tego, co powiedziałem: zważywszy na sytuację na świecie i sytuację w branży, to ja jestem szczęściarzem.

W jaki sposób dostosowywał się Pan do pandemicznej sytuacji i na czym polega Pana funkcjonowanie w pracy?

Mogę tu mówić o dwóch wymiarach. Pierwszy to zawodowy. Nie spodziewałem się, że branża, z którą jestem związany, na przestrzeni tygodni wpadnie w tak długotrwały kryzys, który bezapelacyjnie jest największym kryzysem w jej historii. Dostosowuję się w ten sposób, że pracuję i żyję w nowym miejscu i, na przykład, fizycznie, odkąd dołączyłem do IATA, to z połową mojego zespołu pracuję za pośrednictwem ekranu. A ponieważ zajmuję się szeroko pojętym lobbingiem na rzecz linii lotniczych, na rzecz tej branży, to wymagało ode mnie całkowitego przebudowania sposobu pracy. Coś, co się załatwiało przez bezpośrednie kontakty, przez spotykanie się, rozmowy, wyjaśnienia, teraz trzeba robić w zupełnie innej formie. A do tego dochodzi jeszcze sprawa akceptacji, no bo czy ja się zgadzam, czy nie zgadzam, to takie są okoliczności i po prostu trzeba się do nich dostosować. Człowiek z natury nie lubi zmian, jestem tego świadomy, ale zmiana jest jedną z niewielu pewnych rzeczy w naszym życiu.

No, właśnie, w tej nowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy od marca ubiegłego roku, niektóre sposoby funkcjonowania już nie działają. Czyli kontakt bezpośredni, uściśnięcie dłoni, porozumiewawcze spojrzenie, słowem: budowanie zaufania poprzez mowę ciała. Przed pandemią to wszystko miało kolosalne znaczenie. Jak dziś budować zaufanie klienta za pomocą nowoczesnych technologii, social mediów i ekranów?

Otóż tak samo, jak to się budowało do tej pory. Nie myślę, żeby ekran zmieniał sposób działania; to jest tylko wymiar techniczny, ale działa się tak samo. Jak się ma dobre argumenty, jest się wiarygodnym i szczerym, to możliwe jest osiągnięcie swoich celów. Ale, z drugiej strony myślę, że ten kryzys przestaje być kryzysem COVID-u, a zaczyna być coraz bardziej kryzysem społeczno-psychologicznym. Kiedy rozmawialiśmy o tym w kwietniu ubiegłego roku, to byłem wtedy przekonany, że praktycznie do lata, a może trochę dłużej ten kryzys się skończy, że ostrość działań i podjętych środków szybko zaprocentuje i szybko ograniczymy rozprzestrzenianie się wirusa. Już wtedy przecież było wiadomo, że jak się zamknie ludzi w domach i nie będzie kontaktów, to wirus nie będzie się rozprzestrzeniał, a jak się otworzy, to wirus nie zniknie i wróci. Już wtedy te sygnały: „Zostańmy w domach, a potem będziemy mogli normalnie żyć” były nieprawdziwe.

Ale też eksperci zwracali uwagę na jesienną falę zakażeń i ona nadeszła z wielką siłą.

To prawda, ale też wtedy nikt nie mówił o szczepionce, prawda? Nie było wiadomo, kiedy ta szczepionka będzie. Teraz jesteśmy w sytuacji takiej, że nie jestem pewien, czy to już nie jest trzecia fala, a pandemia trwa dużo dłużej niż zakładano.

Praktycznie od ubiegłego roku żyjemy w lockdownie. Nie chodzimy do pracy, nie spotykamy się ze znajomymi, nie bywamy w restauracjach czy kawiarniach, nie latamy za granicę.

To właśnie powoduje, że ów kryzys zmienia swój charakter. Zaczynamy mieć poczucie dysproporcji. Dysproporcja tego, co zyskujemy, wobec tego, co tracimy staje się już nieakceptowalna. Zaczyna się objawiać frustracją, wzrostem chorób psychicznych, poczuciem dyskomfortu. A uważam, że istnieją metody na to, żeby ograniczać rozprzestrzenianie się koronawirusa bez tak radykalnego zamykania. Natomiast każdy kraj robi to po swojemu, w sposób totalnie nieskoordynowany. Im dłużej ten kryzys będzie trwał, coraz mniej będzie to kryzys COVID-u. Ludzie mogą działać hybrydowo, mogą zmienić sposób pracy, mogą się dostosowywać, ale po pierwsze powinni akceptować konieczność takich dostosowań. A po drugie, nie da się wyeliminować tego, co jest naszą immanentną cechą, a jest nią kultura, która polega na tym, że my się ze sobą kontaktujemy i ze sobą przebywamy. Jesteśmy ssakami, które potrzebują ze sobą być. A praca jest jednym z wymiarów samooceny wartości – jeśli nie można pracować to jest to taką samą formą choroby, jak brak kontaktu. A przecież izolacja jest w naszych społeczeństwach karą za wykroczenia i przestępstwa.

Do tego jeszcze wrócimy w tej rozmowie, ale chciałabym zatrzymać się przy tym, co już w tej pandemii stało się normą. Jak na przykład praca zdalna, która nie jest dziś już wyjątkową okolicznością. Po prostu wszyscy ci, którzy mogą pracować zdalnie – to robią.

Oczywiście, tak się stało, dostosowaliśmy się; ogromnie wzrosło użycie pracy zdalnej, użycie nowych technologii. Można powiedzieć, że to COVID stoi za rewolucją digitalową; ale myślę, że kwestią jest to, że zmieniła się równowaga. Na pewno część prac nadal będzie można kontynuować w sposób digitalowy i na odległość, ale ja bym był ostrożny, dlatego, że forma hybrydowa jest akceptowalna. Można pracować z domu, ale kontakt z drugim człowiekiem, w tym kontakt zawodowy jest potrzebny. Wcześniej sytuacją kryzysową było to, że ludzie większość czasu spędzali w biurze niż w domu, mieli więcej kontaktów w świecie zawodowym – to próbowaliśmy opanować.

Co z tego, do czego się już przyzwyczailiśmy w pandemii, zostanie z nami na zawsze, a jeśli nie na zawsze, to na długo? Dziś widać, że imprezy organizowane online, nie tylko spotkania promocyjne książkowych premier, czy innych kulturalnych wydarzeń, ale też konferencje, spotkania eventowe przyciągają o wiele liczniejszą publiczność niż na żywo, stacjonarnie. A to może wskazywać, że branża hotelowa biznesowa, eventowa tak szybko się nie podniesie z tego kryzysu.

Branże eventowe, ale również sportowa, kultura, słowem wszędzie tam, gdzie obecność człowieka jest nieodzowna – wszystko to wróci. Kibice wrócą na stadiony. Ale branża sportowa od dawna była hybrydowa, bo znacznie więcej ludzi uczestniczyło online w sporcie niż na miejscu. Proporcje ludzi, którzy oglądali mecze przez tv bądź transmisje internetowe zawsze były wyższe niż publiczności obecnej na stadionach czy w halach sportowych. Ale część kontaktów międzyludzkich wróci. Nie wydaje mi się, żeby taki system wirtualnego spotykania się pozostał jedynym. Chociaż jego akceptacja radykalnie wzrosła. Spokojnie mogę sobie wyobrazić, że dziś promocje książki może pani organizować w dwojaki sposób. Po pierwsze dziś wszyscy będą oczekiwali, że każde wydarzenie będzie transmitowane. Hybryda więc stanie się normą. Po drugie, z punktu widzenia pracy, z punktu widzenia biznesowego, moim zdaniem radykalnej zmianie ulegnie teraz jeżdżenie i przemieszczanie się po to, żeby odbyć jedno dwugodzinne spotkanie. Mogę się pokusić o taką hipotezę, że ludzie będą jeździć bardziej dla jakości, niż dla ilości. To znaczy, jeśli będę chciał z klientem zbudować relację, to nie pojadę na dwie godziny, ale pojadę na konferencję albo seminarium, gdzie spędzimy ze sobą dzień, będziemy mieli okazję do wielokrotnych interakcji, do rozmów. A potem, kiedy będę chciał załatwić biznes, to nie będę się umawiał, aby przylecieć na spotkanie, tylko zaproponuję go przez zoom, teams, czy skype, bo dzisiaj to już będzie bardziej akceptowalne, przyjęte i traktowane jako również wysiłek handlowy. To może być tym, co z nami zostanie na stałe. A to zmieni jakość pracy tych biznesów. Nie wydaje mi się jednak, że wakacje będzie można robić online. Albo fajne urodziny. Choć wyobrażam sobie, że ci, którzy nie będą mogli na te urodziny przyjechać, połączą się z jubilatem przez aplikację i zaśpiewają mu „Sto lat”. To się już stało zwyczajem. Ale my przede wszystkim potrzebujemy spotkań bezpośrednich i – potrzebujemy wolności. Ponieważ wielu z nas na koniec dnia ma wrażenie, że żyje niejako w areszcie domowym.

Eksperci uważają, że nie ma innego wyjścia, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa, jak właśnie lockdown. Ale w lockdownie gospodarki umierają. Kiedy rozmawialiśmy niecały rok temu, to mówił Pan, że nie jest możliwe pozamykać gospodarki i czekać, aż pandemia minie, bo się nie podniesiemy. A jednak lockdown powtórzono, powtórzono obostrzenia. Jak Pan na to dzisiaj patrzy?

Krytycznie. Uważam, że lockdowny w taki sposób, w jakim są zarządzane i na tak dużej przestrzeni czasu będą przynosiły – i przynoszą – więcej złego niż dobrego. Żeby uratować jednych, de facto podejmuje się decyzje o nieratowaniu innych. To mi kompletnie nie odpowiada, bo ma to wymiar etyczny. Kto poniesie odpowiedzialność za to, że w czasie, kiedy grupy ludzi przechodzą COVID nie bada się chorób wieńcowych, cukrzycy, raka piersi, raka prostaty? Robi się za to tak zwany dług diagnostyczny – jak się popatrzy na statystyki, gwałtownie spadają inne choroby. Nie dlatego spadają, że ich nie ma, tylko dlatego, że się ich nie diagnozuje. Bardzo mi przeszkadza to, że się o tym w ogóle nie mówi. Kto więc poniesie odpowiedzialność za psychiczny wpływ na dzieci i młodzież z powodu zamykania szkół? Kto ponosi odpowiedzialność za dziesiątki biznesów, które znikną; stresów, zawałów serca z tym związanych, depresji? A wirus nie zniknie. On nadal będzie. Zatem zamykanie gospodarki, wprowadzanie tak radykalnych obostrzeń na dłuższą metę jest niemożliwe, bo szkody z tego z każdym dniem będą coraz większe w stosunku do tego, co chcemy ochronić, w stosunku do ludzi, których chcemy ochronić.

Jaka jest odpowiedź na Pana pytanie? Zna Pan odpowiedź na pytanie, kto za to ponosi odpowiedzialność?

Odpowiem dwojako. Odpowiedzialność jest podzielona pomiędzy rządzących i rządy, bo to rządy zamykają gospodarki i mają kompletną awersję do ryzyka. Czyli ryzyko bycia oskarżonym o brak dbałości przedkładają nad ryzyka związane z konsekwencjami gospodarczo-psychicznymi. Ta odpowiedzialność spada też trochę na społeczeństwa, które te rządy wybrały i akceptują ich działania. To, co dzieje się aktualnie, ten zalążek buntu powoduje, że to jest nieskoordynowany, ale bardzo silny sygnał wskazujący, że dotarliśmy do progu akceptacji. Ludzie mieli swoje zawody, pracę, przyszłość. I nagle z dnia na dzień ta przyszłość wyparowuje. Ci ludzie nie byli chorzy na COVID, oni nie umarli z powodu wirusa. A jednak za nich podjęto decyzję. Stąd to zarzewie buntu. Poza tym uważam, wiele jest decyzji nonsensownych. Na przykład we Francji w piątek ludziom zamknięto restauracje i jedzenie trzeba było wyrzucić, ale w niedzielę mogli pójść głosować. Pełno jest takich sprzeczności i paradoksów.

Jak to wygląda w Szwajcarii?

Podobnie, jak w innych krajach. Ale Szwajcarzy są bardzo pragmatyczni. Nie zamknęli szkół, bo ich zamknięcie uznają za absolutnie nieakceptowalne. Chociaż w szkołach ograniczyli zajęcia sportowe. Ale za to zamknęli uniwersytety; uczelnie działają online. Pragmatycznie spojrzeli na zimę i próbują utrzymać otwarte stoki, ale już restauracje na tych stokach są tylko na wynos. W Szwajcarii mają jeszcze specyficzny problem, bo jest 26 kantonów…

… a każdy rządzi się swoimi prawami?

Właśnie. A rząd federalny, tak zwana Rada Federalna nie ma tak dużej siły rażenia; co prawda teraz kantony oddają trochę więcej władzy do Konfederacji. Ale w żadnym stopniu ani negatywnym, ani pozytywnym Szwajcaria nie odstaje od reszty Europy. Ma bardzo dobry i sprawny system medyczny, ale on też przez pandemię się przytkał.

Nie spodziewaliśmy się tego, że szczepionka będzie tak szybko. Ale jak się pojawiła, to dała nadzieję, że sobie poradzimy z pandemią w tym roku. Pierwsze tygodnie przyniosły wiele zamieszania, chaosu; narodowy program szczepień idzie bardzo wolno. Za to pojawiły się już informacje, że kto nie będzie zaszczepiony, nie będzie mógł podróżować. Samoloty nie będą brać na pokład ludzi, którzy nie są zaszczepieni. Co Pan o tym sądzi?

Jeśli przyjmiemy, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność kogoś innego, to chciałbym być człowiekiem, który wsiadając do samolotu ma poczucie, że ktoś zadbał, abym się na pokładzie tego samolotu nie zaraził i nie doprowadził do roznoszenia wirusa. Ale przecież to nie tylko chodzi o koronawirusa. Nie chciałbym się też zarazić chorobą Heinego-Medina czy inną wysoce zaraźliwą. Były już pandemie i lotnictwo reagowało na nie; zamykało się, ograniczano loty. Radykalne działania przyniósł wirus eboli, spowodował, że zamknięto spora część ruchu. Owszem, można się nie szczepić, tylko, że to jest kwestia tego rodzaju, że to ja podejmuję decyzję wobec siebie, ale ona rzutuje na innych. Jeśli ja chcę mieć swoją wolność, a inni chcą mieć wolność przemieszczania się w sposób bezpieczny, to nie mogę ograniczać ich wolności. Ale na razie żadna linia lotnicza tego nie wymaga. To tylko prezes australijskich linii Qantas powiedział, że linie będą tego wymagać w takim samym stopniu, w jakim będzie tego wymagał rząd Australii. Jeśli rząd Australii będzie wymagał, że każdy, kto chce wjechać do tego kraju, będzie musiał być zaszczepiony, to Qantas też będzie tego wymagał. Nie myślę jednak, że to linie lotnicze będą taki wymóg stawiały czy wprowadzały; ale nie mogę tego wykluczyć. Raczej będą się kierowały tym samym wymogiem, które narzucają rządy krajów.
Kto Pana zdaniem zarobi na pandemii? Bo to, co dla jednych jest finansową katastrofą, dla innych – możliwością zarobku.
Ewidentnie zarobią wszystkie firmy związane z nowymi technologiami, które w tej pandemii zaczęły być nieodzowne; ich wartość, jak na przykład Amazonu, wzrosła nieprawdopodobnie. W lockdownie wszyscy przerzuciliśmy się na życie online i nagle ta online’owa dystrybucja stała się wiodąca. Zarobią wszystkie te usługi, które bardzo szybko się dostosowały online, telemedycyna i w ogóle wszystko to co jest „tele” i działa na odległość. Wcześniej wydawało się, że to niemożliwe, a w pandemii udowodniono, że jest możliwe i to wszystko zaczęło rosnąć. Bezapelacyjnie biznesowo jest to ogromny skok. Bardzo dobry okres mają też firmy farmaceutyczne, bo bardziej uważamy na zdrowie niż dotychczas i jesteśmy bardziej skłonni do kupowania leków, do inwestowania w zdrowie. Ogromny skok mają też wszystkie firmy typu edukacja online. Oni wszyscy zyskali bardzo mocno na pandemii.

Zauważa Pan taką dziedzinę życia, w której pandemia nam wyszła, czy wychodzi na zdrowie? Dla mnie budujące jest to, że ludzie zaczęli za sobą tęsknić, że doceniamy kontakt, relacje; chcemy być z innymi ludźmi. Może bardziej będziemy o te kontakty dbać, jak już wrócimy do normalnego życia.

Mam ochotę powiedzieć, obszar, w którym pandemia wyszła nam na zdrowie, to właśnie zdrowie... Nagle nasze zdrowie znalazło się przecież w samym centrum zainteresowania. Przy żadnym innym kryzysie ostatnich lat ochrona zdrowia człowieka nie było takim priorytetem. A teraz nasze zdrowie i to rozumiane szeroko, sprawiło, że zaczęliśmy dbać o siebie, mieć świadomość istnienia wirusów i ich wpływu na nasze życie, ale też szczepionek czy chorób towarzyszących, czyli ryzyka, jakie wiąże się z cukrzycą, z chorobami serca, z nadwagą, z siedzącym trybem życia. Naprawdę myślę też, że na zdrowie wychodzi nam dyskusja o tym, jak funkcjonujemy na tej planecie; mam tu na myśli szczególnie kraje wysoko rozwinięte. To też nam wyjdzie na zdrowie – świadomość tego, że zasoby, jakie mamy są zagrożone i one nie są wieczne, tylko się skończą, więc powinniśmy popatrzeć na to w sposób racjonalny, ale przez zdeterminowany pryzmat chęci zmiany tego, jak funkcjonujemy na ziemi. Kontakty przez ekran są dopełnieniem kontaktów bezpośrednich, ale nie mogą ich zastąpić – to też nam wyszło na zdrowie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sebastian Mikosz: Lockdowny przynoszą więcej złego niż dobrego - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto