Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pan na Sobiechowie

Robert WYSZYŃSKI
Na zamku stoi pan Sobiech z psem i tytułem doktorskim poznańskiej Akademii Rolniczej w papierach. Zatrudnia personel restauracji, kuchni oraz przewodników.

Na zamku stoi pan Sobiech z psem i tytułem doktorskim poznańskiej Akademii Rolniczej w papierach.
Zatrudnia personel restauracji, kuchni oraz przewodników. Dzięki niemu duma Kamieńca
Ząbkowickiego wraca do świetności.

Jest początek 1946 roku. Nieopodal miasta Frankenstein na zamku stoi Ruski z erkaemem i oddechem całej władzy ludowej na karku. Sowieci najpierw plądrują obiekt, po czym podkładają ogień: Ruski ma pilnować, aby płomień nie zgasł i do cna wypalił wnętrzności zamczyska, a władza ludowa – przypieczętować rozpad zgliszczy i zgnieść rozpustę niemieckiej prywaty. Zamek płonie dwa tygodnie. Zostają osmolone mury...

„Sobiechowo” zreanimowane

Jest rok 2003. Nieopodal miasta Ząbkowice Śląskie – czyli tego samego, tylko nazwanego po polsku – na zamku stoi pan Sobiech z psem i tytułem doktorskim poznańskiej Akademii Rolniczej w papierach. Zatrudnia personel restauracji, kuchni oraz przewodników.
A także robotników – od wielu lat. Pierwsi kasują pieniądze i obsługują turystów. Drudzy wciąż remontują obiekt. Dzisiejszą dumę małego dolnośląskiego miasteczka – Kamieńca Ząbkowickiego.

Wprawdzie w lipcu '97 roku Nysa Kłodzka przyniosła wodę, która zatopiła miasto i do zamku postawionego na wzgórzu nie było dojazdu, ale potem w Polskę oraz Europę poszła fama i do zamku przybyła turystyka. A turystyka przyniosła miasteczku sławę oraz splendor. Bo w Kamieńcu, nieopodal Ząbkowic, historię zmartwychwstania zamku znają chyba wszyscy, natomiast poza miastem – już nie. Warto ją w skrócie przypomnieć – sugerują i wiedzą co mówią.

Niczym twierdza

Wielki architekt niemiecki Karl Friedrich Schinkel (1781-1841) projektuje jedno z dzieł swego życia: czterokondygnacyjną budowlę neogotycką porażającą rozmachem i zachwycającą śmiałością architektury. Pałac stylizowany na zamczysko – z czterema górującymi nad resztą basztami narożnymi. Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim jest ostatnim – aczkolwiek najwspanialszym – dziełem Schinkela. Postawiono go w latach 1839-1853. Do dziś wygląda majestatycznie niczym mauretańska twierdza. Przed wojną wszystko tu kapało bogactwem – zamkowy pałac bowiem należał do pruskich władców: rodu Hohenzollernów.
Marmur – który ze zgliszcz wywoziła Warszawa dla potrzeb budowy Pałacu Kultury – królował wszędzie: na balustradach, kolumnach, stropach, łukach, schodach i wokół fontanny – cegła klinkierowa dopełniała reszty. Ostrołukowe okna, mur utworzony z kamieni, potężne krużganiki i tarasy; stajnie, kuchnia, piwnice pełne wina, mnóstwo dzieł sztuki... Dopóki nie przyszedł Ruski i zamku nie podpalił.

Ruina

Potem ogromna fontanna posmutniała i ze zgryzoty uschła, zaś wszelkie bogactwo – którego nie strawił ogień bolszewii – stało się udziałem szabrowników, złodziei i meneli. Nie było już ani dachu, ani okien, ani marmuru, ani nawet podłóg – reszta murów wyrażała groźbę samozawalenia i bezskutecznie wyła o pomoc.
Przez prawie 40 lat pomoc nadejść nie mogła, albowiem zamki i pałace stanowiły symbol ustroju, wobec którego działacze peerelu z PZPR na czele okazywali wrogość klasową. Więc symbole wroga klasowego najlepiej zmieść z powierzchni ziemi, a już najwygodniej pozwolić im na samodestrukcję.
W 1983 r. pozwolić na to nie chce miejscowa społeczność, nowy naczelnik – Zdzisław Fleszar – organizuje naradę w sprawie przyszłości zamku-ruiny. Stosuje wypróbowany kamuflaż: należy rozpocząć badania archeologiczne mające potwierdzić polskość tych ziem – natomiast odbudowany przez Polaków zamek ma być tej polskości symbolem. W świat leci fama, że obrzeża Kotliny Kłodzkiej oferują dar w postaci zamkowego pałacu, zaś wdzięczność za darowiznę ma gwarantować odbudowa ruiny.

Biurokracja przepłasza

Wtedy z Poznania przyjeżdża na Dolny Śląsk doktor Włodzimierz Sobiech, naukowiec tamtejszej Akademii Rolniczej, przedstawia się jako pełnomocnik Felicjana Pawlaka – rodaka, biznesmena z Anglii. Tenże ostatni chce w zamku założyć pensjonat dla polonusów, którzy zechcą pomieszkać w miasteczku nad Nysą Kłodzką.

- Jeszcze piętnaście lat temu autorzy ówczesnych przewodników turystycznych widzieli tu porosłe krzewami szczyty murów, rozpadające się baszty, zapadłe dachy, samosiejki niszczące obmurowania tarasów, ziejące czarną czeluścią okna, bezgłośnie wołające o ratunek ku położonemu poniżej Kamieńcowi – wspomina dr Sobiech.
Hotel plus ośrodek wypoczynkowy mają stanowić smakowitą dokładkę. Właśnie zapalono zielone światło dla firm polonijnych, więc czemu nie...?
Dlatego, że wałbrzyski Urząd Wojewódzki zgody na taką samowolę gminy nie daje. Zezwolenia żadnego nie będzie.
Jest tak: naczelnik Fleszar widzi światełko w tunelu. Chce ściągnąć do Kamieńca turystów – to też prac na zamku „nie widzi”; doktor Sobiech finansowany przez polonusa Pawlaka prace prowadzi „na dziko”, a oficjalnego zezwolenia jak nie ma, tak nie ma. I szybko nie będzie...
Naczelnik Fleszar nadstawia więc głowę i wychyla się nieco za daleko przed orkiestrę: podpisuje z Sobiechem umowę, zgodnie z którą obiekt po reanimacji zostanie oddany spółce angielsko-polskiej na lat 40, by później przesunąć się w kierunku własności Skarbu Państwa. Efekt jest taki, że w 86 roku wojewodę wałbrzyskiego bierze cholera; w żadnym razie nie dopuści do gminnej samowoli. Rzuca kolejne zakazy, przepisy i biurokrację urzędniczą pod walec spółki dobrej woli Sobiech – Fleszar. Ci ostatni w gminie robią za bohaterów, toteż zgrzyt narasta; głupota biuralistów przepłasza angielskiego sponsora Pawlaka, który ucieka z polskiego piekła. Ma dość karuzeli kretynizmów. Wraz z nim uciekają pieniądze. Ale zamek powstaje z ruin: wciąż pięknieje.

Sobiechowo

W maju 1990 roku jest już w Polsce kapitalizm, ale nie ma go w mentalności nowego wójta gminy Juliusza Lipskiego. Ten – bez konsultacji z Sobiechem – szczuje zamek komisją w celu wyceny wartości wykonanych prac i... przejęcia obiektu na własność. Sobiech nie wpuszcza napuszczonej komisji, więc dostaje kolejne pismo z zakazem dalszego prowadzenia budowy. Mało tego; gmina podejmuje decyzję o... sprzedaży zamku. Ale za psie pieniądze.
Więc doktor Sobiech zawiadamia o skandalu posła ziemi wałbrzyskiej Mariana Kowala, a ten robi medialną zadymę na pół Polski, nazywając rzeczy po imieniu, zaś ludzi po nazwisku. Robi się niebezpiecznie gorąco: w ruch idą najpotężniejsze działa koligacji i argumentów. Teraz gmina „zmądrzała” – chce sprzedać zamek za duże pieniądze; obiekt wyceniono bowiem na 60 miliardów starych złotych. Włodzimierz Sobiech powtarza, że po jego trupie. Sprzedał w Anglii dużą posiadłość (spadek po zmarłym ojcu), porzucił pracę w Poznaniu i rodzinny dom, poświęcił odbudowie architektonicznego rarytasu 10 lat życia, wydał wraz z polonusem prawie dwa miliony dolarów. Tak, przeliczając ponad siedem milionów złotych, więc jeśli gmina chce zamku, to on ma opracowania ekspertów wraz z odpowiednimi kosztorysami. Gmina puchnie, a chętnych na gotycki rarytas brak. Nie za takie pieniądze...
Do dziś trudno doktora Sobiecha z zamku wygonić, gdyż postarał się o legalny meldunek i... mieszka tam na stałe. Ku chwale uratowanej ze zgliszcz budowli.

- O opowiedzeniu dokładnie tego co się zdarzyło przez te wszystkie lata mowy nie ma, bo powstałaby książka – mówi na zakończenie Włodzimierz Sobiech. – Zaś w skrócie: dachy zostały podniesione, sale oczyszczone, otoczenie wykarczowane, po większej części wstawione okna i drzwi; ażur piaskowcowej pergoli znów strzela w niebo, czynny jest tu hotel z dwudziestoma pokojami (w tym dwa na baszcie), działa w odnowionej części podzamcza restauracja, na dziedzińcu w lecie tryska fontanna, a pnące róże w kamiennych altanach cieszą oczy kwieciem. Lecz problem w tym, że różnego typu urzędy nadal hamują prace konserwatorskie oraz zabezpieczjące. Lecz to też temat na osobną opowieść.

Chcecie poznać szczegóły tej historii napisanej przez życie? To przyjedźcie do Kamieńca. Jednak uważajcie, na zamku mieszka wraz z meldunkiem nie tylko doktor Sobiech. Neogotyckiego giganta strzeże kilkadziesiąt psów – przyjaciół dokarmianych przez pana Włodzimierza. Dla zamkowych wrogów są groźni. Gdyby Ruski z erkaemem przybył raz jeszcze – pewnikiem zagryzłyby na śmierć. Podobnie jak każdego, kto doktorowi będzie chciał odebrać jego zreanimowane „SOBIECHOWO”.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto