Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Parostatkiem w piękny rejs

Krzysztof SMURA
Czas, gdy Wartą płynął spirytus odszedł już w zapomnienie. Dawno nikt nie widział tu również skór czy wełny. To przeszłość. Dziś widok jakiegokolwiek statku pływającego po rzece wzbudza zachwyt.

Czas, gdy Wartą płynął spirytus odszedł już w zapomnienie.
Dawno nikt nie widział tu również skór czy wełny. To przeszłość.
Dziś widok jakiegokolwiek statku pływającego po rzece wzbudza
zachwyt. Choćby to był statek z papieru.

Żegluga na Warcie istniała pewnie od czasu jak Warta popłynęła. Jej namacalne ślady w postaci zapisów znajdujemy jednak dopiero w średniowieczu, kiedy to rzeką spławiano drewno, przewożono spirytus, mąkę i skóry. Żeglowano do miast nadbrzeżnych za najdalszy port docelowy obierając Szczecin.

Kaprys na wodzie

Czas żagla zaczął odchodzić w zapomnienie w 1863 roku, gdy do Poznania pierwszy raz zawitał statek parowy. Pomysł z parą tak przypadł poznaniakom do gustu, że już dwa lata później powstała tu spółka, której statutowym celem było wożenie ludzi. Żeglarze z Pyrlandii zakupili potrzebny sprzęt w postaci statku parowego o nazwie Warta i zaczęli pływać. Amatorów nie brakowało. Interes się kręcił tak jak kręciły się koła kolejnych parowców w tym i bodaj największego, nazwanego Witting na cześć zniemczonego Witkowskiego - nadburmistrza Poznania. Statek zabierał kilkuset podróżnych, którzy mieli ochotę lub kaprys udać się w stronę Biedruska, Radojewa czy Owińsk. To jednak było za mało. W latach 80. uruchomiono linię parostatków do Szczecina, a w następnych latach otwarto stałe połączenie z Magdeburgiem i Berlinem.

Zarzucić Anglię

Niejako przy okazji skrzydła rozwijała żegluga towarowa. Miasto nie posiadało portu z prawdziwego zdarzenia, bo za taki trudno było uznać umocnione nabrzeże w okolicach Mostu Chwaliszewskiego. Dopiero miliony marek wpompowane w okolice ulicy Szyperskiej sprawiły, że powstał port jak się patrzy. Otwarto go w 1903 roku. Obszar tzw. Przeładowni rozciągał się od Tamy Garbarskiej do ulicy Szyperskiej. Zajmował 57 tysięcy metrów kwadratowych, a długość nabrzeża sięgała 740 metrów. Port był tak wybudowany, aby nie zagrażała mu nawet największa powódź. Jak ktoś kiedyś obliczył, jego zdolność przeładunkowa w 1913 roku sięgała 300 ton na metr powierzchni. Gdy wybuchła wojna port zamarł. Gdy się skończyła, port był finansowym trupem. Dopiero na początku lat 20. strumień pieniędzy z Warszawy pozwolił odbudować to co zniszczone. Przydało się. Gdy w 1926 roku wybuchł strajk górników w Anglii przy nabrzeżach cumowało stale około 60 ,,berlinek’’. Na potężne barki ładowano tysiące ton węgla na eksport. Rósł także eksport zboża, którym głównie zajmował się Poznański Bank Ziemian, firma ,,Rolnik'' i C. Hartwig S.A. O ile w 1921 roku port przyjął jedynie dwie barki, o tyle siedem lat później było ich już niemal 500.

Dalej już tylko dno

Kolejne lata, wojna, zniszczenia i odbudowa to już nie to. Wskrzeszenie żeglugi na Warcie udawało się tylko od przypadku do przypadku. Czasem do Puszczykowa można było sobie popłynąć, czasem pod mostem przepłynęła barka z piaskiem z Lubonia. Czasem ktoś pomyślał, żeby pogłębić dno. Ale tylko czasem. Bo czas płynie, woda też płynie, tylko statki nie płyną. Bo, po co. Port się sypie. Ba. Może runąć w każdej chwili. Odkąd zasypano stare koryto Warty górą zaczęły jeździć samochody. W nowym korycie pływają ryby. I to jest pocieszenie.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto