Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konkurs Dying Light: Opowiadanie Kacpra Łomozika

Krzysztof Tura
Chyba każdy tak ma. Zwykły, szary, deszczowy dzień, patrzysz przez okno i zastanawiasz się jak by wyglądał świat po apokalipsie.
Chyba każdy tak ma. Zwykły, szary, deszczowy dzień, patrzysz przez okno i zastanawiasz się jak by wyglądał świat po apokalipsie. materiały prasowe
Oto jedno z pięciu opowiadań, które wygrało w konkursie Dying Light. Pytanie konkursowe brzmiało: Jak poradziłbyś sobie w świecie opanowanym przez zombie. Wszyscy zwycięzcy otrzymali swoje kopie gry Dying Light: The Following – Enhanced Edition.

Przed

Chyba każdy tak ma. Zwykły, szary, deszczowy dzień, patrzysz przez okno i zastanawiasz się jak by wyglądał świat po apokalipsie. Budynki zabrane z powrotem przez przyrodę. Czasami nawet chcesz żeby jutro coś się stało. Chciałbyś zamienić ponurą rzeczywistość na jeszcze bardziej ponurą, tyle że tym razem przyprawioną wyzbyciem się człowieczeństwa? Chciałbyś zostać biegaczem, stalkerem lub innym łowcą, ale pamiętaj że możesz równie dobrze zostać zwierzyną. Jednak jak byś się zachował gdyby jednak spełniło się Twoje marzenie? Poradził byś sobie?

Coś zwykłego?
Miasto jakich wiele. Ulica jakich jest pełno . Każdy zajmuje się swoimi sprawami każdy gdzieś biegnie. Nikt nie ma dla nikogo czasu. Nikt nie zauważa pewnej postaci. Porusza się jak pijany. Wygląda jak bezdomny. Jest brudny. Jego ubrania są pozlepiane jakąś bliżej nieokreśloną substancją. Roztacza nieprzyjemną woń. Nikt nie zwraca na niego uwagi, po prostu kolejny nawalony żul. Do czasu. Do czasu aż dopada on kobietę i wbija jej swoje zęby w rękę. Ktoś odskakuje jak poparzony. Ktoś krzyczy. Ktoś wzywa policję ale większość nie reaguje. Znieczulicę przerywa łysy kark odciąga żula daje mu w mordę i pyta się czy może jakoś pomóc ugryzionemu. Dzwoni po karetkę. W tym czasie przyjeżdża policja. Aresztuje chuligana który zaatakował biedną kobietę, żulem się nie interesują. Karetka zabiera poszkodowaną do szpitala. Tak to się zaczyna, niby niepozornie.

Początek
Coraz więcej ludzi zostaje ugryzionych. Część przywieziona wczoraj zaczyna się dziwnie agresywnie zachowywać. jaka jest profilaktyka w każdym z przypadków? Taka jak przy pogryzieniu przez psa. oczyszczenie, zabandażowanie i szczepionka przeciw wściekliźnie. Nikt nie wieży w opowieść o "człowieku kąsaczu". W aktach lekarskich czytamy:
"Pacjenci którzy trafiają do szpitala zachowują się względnie normalnie, niektórzy panikują aczkolwiek nie zaobserwowano u żadnego z pacjentów dziwnego nietypowego lub agresywnego zachowania. Każdemu z pacjentów zostaje podana surowica przeciw wściekliźnie. Pacjenci podczas wywiadu opowiadają tę samą historię o bezdomnym który ich pogryzł. Na początku zostało to wzięte za majaczenia spowodowane dość szybko narastającą gorączką. Jednak po kolejnym przypadku tego typu został wysłany w rejony gdzie nastąpiły ugryzienia odziały policji które mają z zadanie odnalezienie wściekłego psa lub też jak zostało to wyżej zapisane agresywnego bezdomnego. U pacjentów ponad to zaobserwowano poniższe objawy zapisane według orientacyjnych godzin wystąpienia

1 godzina po ugryzieniu rana krzepnie, krwotok ustaje, jednak ból się nasila a okolice ukąszenia stają się czerwono niebieskofioletowe. Gorączka rośnie. Zostały podane leki przeciw gorączkowe oraz przeciwbólowe ponad to podano antybiotyk. Gorączka na poziomie 37-38 ˚C

3-5 godzin po ugryzieniu pacjent zaczyna ostro gorączkować (38-39,5˚C) , pojawiają się dreszcze, nudności, bóle stawów i kości, ponad to występuje lekkie otępienie. Zostały podane leki silniejsze leki przeciw gorączkowe, przeciwbólowe oraz zwiększono dawkę antybiotyku.

Około 8 godziny dochodzi do drętwienia kończyn (w niektórych przypadkach do paraliżu dolnej połowy ciała), występuje dalszy wzrost temperatury (40-42˚C). Dalsze leczenie potrójna dawka leków przeciwgorączkowych podano bardzo silne leki przeciwbólowe zmieniono antybiotyk na silniejszy. Podano leki przeciw wirusowe.

Do 16 godziny dochodzi do paraliżu dolnej części ciała oraz zwolnienie akcji serca. Około 18 godziny śpiączka. 20 godzina po ugryzieniu śmierć kliniczna. Około 22-23 godziny nagły skok aktywności fizycznej mimo braku akcji serca. Pacjent staje się agresywny- zostaje odizolowany. Taki przebieg został zaobserwowany u jednego z pierwszych osób ukąszonych. Następnie został powielony przez wszystkich następnych."

Owy bezdomny zostaje złapany i przewieziony do aresztu. Nie odpowiada na zadawane pytania. Sprawa zostaje nagłośniona. Badania lekarzy wskazują że sprawca tak naprawdę nie żyje. Jego serce nie bije. Pojawiają się głosy że to zombie ale nikt im nie wierzy.

JaKolejne osoby zostają zarażone. Z całego Świata docierają informacje o kolejnych przypadkach zarażonych. Światowa Organizacja Zdrowia ogłasza epidemię. Coś co jeszcze niedawno było tylko częścią popkultury staje się rzeczywistością. Pada wyrok Epidemia Zombizmu. Na Świecie kolejne miasta padają. Kolejne rządy upadają. Dochodzi do anarchii. Nikt nie jest już w stanie zapanować nad tym koszmarem.

Siedzimy całymi dniami w domu. Drzwi zablokowane szafą. Staramy się jakoś trzymać. Nie jest łatwo. Dopóki jest jasno każdy stara się jakoś żyć, gramy w gry planszowe, czytamy książki. Najgorsze są noce. Pełne wyć, jęków a na dodatek ciemne, jedynie księżyc czasami wyjdzie z za chmur. Jak ja mogę się odnaleźć w tym chaosie? Muszę zadbać nie tylko o siebie ale też o moich bliskich. Trzeba się ruszyć, nie zniosę kolejnej nocy słuchając tych jęków. Nie wiem co się stało z moimi przyjaciółmi. Nikt nic nie wie. Wszyscy się boimy.

Dzisiaj zaprosiliśmy sąsiadów z góry do nas. Postanowiliśmy połączyć siły. Im nas więcej tym mamy większe szanse na przetrwanie. Jest nas teraz piętnastu. Moi rodzice i dwaj bracia Artur i Paweł, Antoni i Ewa małżeństwo z bliźniakami Jankiem i Łucją, starsze małżeństwo Marcin i Maria razem z dorosłą córką Karoliną i jej synem Frankiem i młode małżeństwo Grzegorza i Aleksandry z samej góry. Każda z rodzin ma swoje obowiązki. Moja mama razem z resztą kobiet przygotowuje jedzenie. Starsze małżeństwo zajmuje się najmłodszymi. Tata, ja i Antoni szukamy żywności w opuszczonych mieszkaniach, Artur obserwuje teren, Grzegorz próbuje naprawić radio, jest elektrykiem więc powinno mu się udać. Śpimy na zmianę. Zmieniamy się co dwie godziny. Idzie zima ale na szczęście mamy kominek i zapas drewna. Powinniśmy dać radę. Czasami razem z Arturem wychodzimy na dach. Wypatrujemy dymów, nasłuchujemy, próbujemy znaleźć jakiekolwiek oznaki życia. Raz na początku tego wszystkiego przejechał pociąg. To jedyne co do tej pory zauważyliśmy. Czasami łapiemy gołębie, stanowią jedyne źródło mięsa. Mijają dni, tygodnie. Ludzie się zmieniają. Zaczęliśmy się traktować jak rodzina. Pan Marcin i pani Maria stali się dla nas wszystkich dziadkami. Ich córka Karolina jest jakaś taka zawsze nieobecna ale mimo to wszyscy ją lubią, jest pracowita i całkiem miła. Z Grzesikiem i Olą dość szybko się zaprzyjaźniliśmy, głównie dzięki niewielkiej różnicy wiekowej tylko siedem lat. Kiedyś to był by problem ale teraz nie odczuwamy tej różnicy. Moi rodzice oraz Antoni i Ewa dość szybko przypadli sobie go gustu. Stali się dla mnie wujkiem i ciocią. Tworzymy dziwną rodzinę ale lepsza taka niż żadna. Nie jest aż tak źle jak by mogło by być. Mamy co jeść, przynajmniej na razie.

Niestety nic nie trwa wiecznie. Zapasy się kończą poza tym potrzebujemy, broni i leków. Mam plan, jest dość ryzykowny i ma małe szanse na powodzenie ale kto nie próbuje ten z góry przegrywa. Razem z bratem wyruszymy do Starego Browaru w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Niby tylko kawałek w sumie jest to tylko jakieś 300m od nas ale nie wiemy jak wyglądają ulice. Trzeba się przygotować. robię listę niezbędnych przedmiotów: noże, liny z innymi rzeczami do wspinaczki, plecaki, trochę wody, mała apteczka. Ubieram się w ciszy ze spokojem. Teraz mogę sobie na to pozwolić. Cisza, szeleszczenie zakładanych spodni. Spokój, wiązanie butów. Wdech i wydech. Bluza i softshell. Patrzę na Artura, on patrzy na mnie. Widzę że się boi ale jak zwykle żartuje. Ja też się boję, nie wiem co spotkamy tam na zewnątrz. Wychodzimy z mieszkania, czuję odór krwi i zgnilizny. Idziemy po schodach na górę. Otwieramy klapę w dachu. Uderza w nas chód. Promienie jesiennego słońca na chwilę oślepiają nas. Jako pierwszy wchodzę na dach. Pomagam bratu. Stajemy oboje i przez chwilę podziwiamy Poznań o poranku. Po chwili zamroczenia przypominamy sobie o naszym zadaniu. Przechodzimy na dach budynku sąsiadującego z parkiem otaczającym Browar. Są, pojedyncze zombie szwędają się po parku ale powinniśmy dać radę dotrzeć do Centrum Handlowego bez większych przeszkód. Przywiązuję linę do komina. Nie ma to jak żeglarstwo, myślę, tak gdyby nie to było by słabo. Powoli opuszczam się po linie. Po chwili jestem na dole. Żaden z gryzoni się mną nie zainteresował, jeszcze. Chowam się w krzakach, gestem pokazuję Arturowi że może. Z pewnymi problemami ale udaje się mu zjechać. Pytam się go czy pamięta znaki jakie ustaliliśmy. Tego tym razem nauczyłem się na poligonie podczas tygodniowego wyjazdu ze szkołą. Idziemy powoli od krzaków do krzaków. Cisza, skupienie, gryzoń z prawej jest na w miarę bezpiecznej odległości. Ten z lewej też. Kawałek otwartego terenu. Poziomy ruch otwartą ręką w dół. Na glebę i się czołgamy. Powoli metr za metrem. Nie nie widzą nas. Wiem że to tylko kwestia czasu ale każda zyskana minuta jest zbawienna. Docieramy do drewnianej altanki. jest ona trochę przed połową drogi. Chowamy się w altance. Przez szparę obserwuję otoczenie. Kolejne zombie, dwóch z prawej jeden dość daleko, drugi za blisko. Dwóch z lewej zajmują się pałaszowaniem jakiegoś biedaka. No i jeden bezpośrednio na naszej drodze. Nie damy rady go ominąć. Trzeba będzie go załatwić. Tym razem trochę szybciej i na kuckach dochodzimy do zombiaka, wyciągam nóż i dwoma szybkimi ruchami najpierw powalam a potem wbijam nóż przez oczodół. Jest martwy. Sprawdzam kieszenie, nic ciekawego jedynie portfel, chowam go do kieszeni. Drugi zainteresował się nami ale Artur zdążył się nim zająć, powalenie i nóż w oczodół. Prosta i skuteczna metoda. Idziemy dalej. Teraz już dużo szybciej. Pewność siebie uskrzydla. Przy drzwiach zdajemy sobie sprawę że nie musimy otworzyć siłą drzwi. Bez prądu nie działają obrotowe. Na szczęście Artur wpada na pomysł próby popchnięcia ich. Działa, obracają się. Wchodzimy. Ani żywej duszy, kilka zombiaków próbujących wydostać się z jednego ze sklepów. Nie stanowią zagrożenia. Wchodzimy po schodach na drugie piętro. Jest. Militaria, sklep z bronią, wyposażeniem wojskowym i innymi tego typu rzeczami. Jest zamknięty ale wygląda na nienaruszony. Niestety nasze szczęście szybko mija. Szóstka gryzoni w środku stanowi problem. Wyciągam mój scyzoryk z tłuczkiem do szyb.

-Trzeba go kiedyś wypróbować- odzywam się- plan jest taki ja uderzam, Ty patrzysz czy nie wzbudziło to jakiegoś ruchu a potem po jednym, tak jak poprzednio.

On tylko kiwa głową, że rozumie.

Wybijam małą dziurę w szklanych drzwiach. Żwacze w środku od razu ruszają w naszym kierunku. Nikt inny się tym nie zainteresował. Wyciągamy ich po jednym. Na glebę i nóż w oko. Ostatniego nadziewam na ostry kawałek szkła. Sprawdzamy każdego po kolei. Zabieramy portfele. Wchodzimy do sklepu. Uczucie jak na boże narodzenie. Wybijamy szyby i zabieramy wszystko jak leci. Każdą sztukę broni białej. Wybieramy po broni dla siebie, ja wybieram długą katanę natomiast Artur decyduje się na maczetę kruki, pakujemy praktycznie wszystko jak leci. W końcu zapełniamy wszystkie plecaki w sklepie o własnych kieszeniach i plecakach nie wspominając. Uzbrojeni po zęby idziemy do Almy najbliższego sklepu spożywczego. Niestety znajdujemy około piętnastu martwych. Decydujemy się najpierw na schowanie dodatkowych plecaków ze sprzętem w schowku dla pracowników, który znajdował się przy parkingu, dzięki kluczom, znalezionym przy trupie udało się nago otworzyć a następnie zamknąć. Odciążeni wchodzimy do sklepu i zajmujemy się systematyczną likwidacją gryzoni. Po wszystkim widzę jak Artur skręca w jedną alejkę. Słyszę dość charakterystyczny dźwięk. Chłopak puścił pawia. Nie dziwię mu się. W końcu ma on tylko 14 lat. Podchodzę do niego, on patrzy na mnie, widzę że ma dość.
Chcę powiedzieć coś motywującego, coś co go pocieszy. Niestety nic nie wychodzi mi z ust.
-Mi też jest ciężko- w końcu mówię- ale nikt nie mówił że będzie łatwo

Próbuję się uśmiechnąć. Ani mi ani jemu to nie pomaga. Odchodzę zabieram się do pakowania żywności długotrwałej, konserw. Zastanawiam się że wszystko za jakiś cza się zmarnuje. Poza tym jest tu dużo sklepów z całkiem przydatnymi rzeczami. Nagle przychodzi do głowy pomysł.

-Hej zamiast przenosić cały ten sprzęt, żywność i wszystko inne może byśmy się tu przeprowadzili? Co o tym sądzisz? Jest tu w miarę pusto dużo miejsca, można by tu stworzyć całkiem niezłą miejscówkę. Co myślisz?
Artur w końcu się pozbierał, odwrócił się i zauważyłem ten błysk w jego oczach. Nie potrzebowałem odpowiedzi, wiedziałem że według niego jest to dobry pomysł. Jego słowa tylko to potwierdziły.

-To jest myśl - Widzę że już zaczyna myśleć na tym co pozmieniać jak to urządzić - Mamy płot trzeba tylko zamknąć bramy, drzwi główne można jakoś przyblokować, a po uruchomieniu wind i oszczędzaniu ich na transport cięższych rzeczy powinniśmy radę zbudować całkiem niezłe barykady.

Nagle zaczęliśmy tworzyć plan, który po doszlifowaniu pozwoliłby nam na przeistoczenie Starego Browaru i twierdzę. Postanowiliśmy przedstawić plan reszcie. Wróciliśmy do domu już nie po cichu i dachami ale główną ulicą i zabijając każdego zombiaka po drodze. Rodzina była w szoku. Nikt nie przypuszczał że zamiast z zapasami wrócimy z wizją. Po całym dniu dyskusji w końcu się zgodzili. Spakowaliśmy prywatne oraz co potrzebniejsze rzeczy. Rozdaliśmy maczety, długie noże. Wszyscy się cieszyli, nowy początek zrobimy coś większego lepszego, wspólnie. Mimo ekscytacji trzeba było jeszcze ustalić zasady i znaki. Tak jak poprzednio jak podał znak wszyscy musieli bezwarunkowo posłuchać. Wyszliśmy na ulicę. Ja na czele, dzieci w środku a dorośli na zewnątrz, Artur zamykał. Po drodze pokazałem jak likwidować gryzoni. Każdy po kolei spróbował. Wyszło całkiem nieźle. Weszliśmy do parku, zamknęliśmy bramę. Rozproszyliśmy się każdy miał zadanie, ale przede wszystkim najpierw trzeba było się zająć szwędaczami. Nie zajęło to dużo czasu działaliśmy parami, jeden zabija drugi asekuruje. Po zamknięci wszystkich bram weszliśmy do budynku. Wszyscy patrzyli z niedowierzaniem. To wszystko nasze. Tyle zapasów, tyle miejsca, tyle wszystkiego. Mimo że każdy z nas bywał już w tu i to nie jednokrotnie. Każdy nawet ja czuliśmy się jakbyśmy trafili do zupełnie gdzie indziej. To było niesamowite. Druga gwiazdka.

Trzeba było jeszcze posprzątać. Zabić i wynieść trupy a potem jeszcze je spalić. Podzieliliśmy się obowiązkami. Po przeszukaniu sklepu z zabawkami, Marcin i Maria zabrali tam dzieciaki. Reszta podzieliła się na trzy trzyosobowe zespoły, Ja, Artur i Karolina; Piotr, Dorota i Ewa; Antoni, Grześ i Ola. Każda z drużyn miała za zadanie przeszukać wszystkie sklepi na jednym piętrze a następnie zrobić listę sklepów na danym piętrze oraz przydatnych rzeczy które się w nich znajdowały.

Cały dzień nam to zajęło. Wieczorem odkryliśmy że jedna łazienka dla personelu działa, nawet był tam sprawy prysznic, niestety woda była tylko lekko ciepła ale lepsze to niż nic. Przebraliśmy się w nowe ciuchy każdy mógł sobie wybrać co tylko chciał. Zabraliśmy plecaki ze sprzętem ze schowka a następnie wystawiliśmy warty, takie jak zwykle dwie osoby co dwie godziny. Noc spędziliśmy w sklepie z meblami. Niesamowicie miękkie łóżka ale przede wszystkim nie było słychać tych jęków , spałem jak zabity a na szczęście miałem dopiero ranną wartę. Wszystko szło jak po maśle.

Następnego dnia zrobiliśmy resztę porządków. Grześ razem z moim Tatą Piotrem zajęli się naprawą zasilania, chcieli przywrócić zasilanie oraz włączyć kamery. Reszta zaczęła robić barykady na drzwiach. Zostawiliśmy dwoje drzwi jako bramy. Następie zostawiliśmy Artura i Ewę jako wartowników. Dorota razem z Karoliną poszły do jednej z restauracji przygotować coś do jedzenia. A ja razem z Anonim i Olą postanowiliśmy przygotować plan zagospodarowania przestrzeni, plan mieliśmy przedstawić na obiedzie. Nagle usłyszeliśmy dwa długie gwizdy oznaczały one ciekawe znalezisko. Od razu zerwaliśmy się z miejsc i pobiegliśmy w kierunku starej części. To co zastaliśmy naprawdę nas zdziwiło. Za Ojcem i Grzegorzem szła sześcioosobowa rodzina. Rodzice z czwórką dzieci. Dwoje chłopców bliźniaki na oko 13 lat i dwie dziewczynki jedna jeszcze na rękach o druga mogła mieć około 8 lat. Wyglądali naprawdę marnie. Wygłodniali, poszarpane ubrania, sklejone włosy. Okazało się że ukrywali się oni w samochodzie na górnym parkingu. Byli otoczeni przez grupę kilkunastu gryzoni a Ojciec i Grześ uratowali ich całkiem ciekawym sposobem. Ustawili się na krawędzi dachu i po kolei zrzucali ich w przepaść. Pokazaliśmy gdzie jest działająca łazienka, daliśmy im nowe ubrania a Ewa powiedziała że za chwilę jest obiad na który oni są zaproszeni. Byli nam bardzo wdzięczni. Po wspólnym obiedzie. Nowi wstali i przedstawili się jako rodzina Sucharskich.

-Ja jestem Karol - powiedział ojciec.- Moja żona to Marianna, bliźniacy to Łukasz i Adam, dziewczynki natomiast starsza to Laura a młodsza Jagoda- przedstawił się- Marianna i ja jesteśmy a właściwie byliśmy prawnikami.
Odpowiedział mój ojciec, ciepłym i pełnym empatii i współczucia głosem

-My natomiast to Piotr, to moja żona Dorota, a nasi synowie to Kacper- wskazał na mnie. - Artur i Paweł- pokazał
Opowiedział, przedstawił też resztę naszej grupy, każdy się przywitał, dzieciaki zabrały nowych i poszły się bawić do sklepu z zabawkami. Mój tata na koniec jeszcze powiedział

- Teraz jesteście członkami naszej zwariowanej rodziny.

Wszystko nagle się zaczęło układać. Po kilku tygodniach strachu nagle przyszły sprzyjające wiatry. Co jakiś czas przychodzili nowi, niektórzy zostawali, część szła dalej. Nasza rodzina się powiększała. Populacja wzrosła do 100 osób, wszystko zapisywaliśmy, kto, na ile zostaje, robiliśmy zdjęcia. Mamy prąd dzięki bateriom słonecznym zamontowanym na dachu, ciągle mamy bieżącą wodę, którą i tak magazynujemy na wszelki wypadek, zbieramy deszczówkę, w planach mamy budowę małej oczyszczalni ścieków. Nie jest źle jest coraz lepiej. Polacy jednak potrafią się zjednoczyć w obliczu zagrożenia. Niestety coraz więcej gryzoni złazi się do naszego płotu, część zabijamy, czasami rzadko ale czasami zdarza się że jakiś przedostanie się, ale wtedy nie stanowi zagrożenia zwykle nie ma już wtedy rąk więc udaje się nam go całkiem łatwo zlikwidować. Co do ugryzień. Jeżeli się do to ratujemy odcięcie kończyny do pół godziny od zarażenia ratuje życie. Jak się już nic nie da zrobić , zostaje on odizolowany, ma czas na pożegnanie się z rodziną a jak się przemieni to zostaje zabity, humanitarnie o ile to słowo ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Zasady są proste i surowe ale działają. Traktujemy zombizm jako chorobę którą tak naprawdę jest. Układa się nam nie jest może jakoś super ale układa się nam. Rada, której jestem członkiem ustanawia zasady, decyduje o wypadach, mamy sześć sprawnych samochodów, w tym jeden dostawczak, dwie terenówki i trzy duże osobówki. Rada składa się z dziesięciu członków i przewodniczącego. Osiem osób jest wybieranych w corocznych wyborach, jeden stołek przypada założycielowi, dwoje jest powoływanych przez radę, a przewodniczący jest wybierany z pośród rady. Nie jest to system idealny ale każdy zna swoje zadanie, każdy pracuje na wspólne dobro.

Funkcjonujemy już tak dziesiąty rok. Nic nie wskazuje że to ma się skończyć więc będziemy to ciągnąć dalej. Mamy coraz więcej osób. Teraz już ponad 200. Farma przynosi plony, nie wystarczą ale z roku na rok jest coraz większa, poza tym mamy jedzenie dzięki wypadom. Zdarza się że nie wracają. Przeżyliśmy kilkanaście napadów innych ocalałych, z każdego wychodzimy mocniejsi. radę chorobie która nas zdziesiątkowała.

Paweł dorósł i postanowił zostać botanikiem jego pomysły pomogły rozwinąć naszą farmę, dostał propozycję od rady na zostanie członkiem rady do spraw żywności jednak odmówił, woli zwykłe życie z dala od polityki mimo iż ma 20 lat czasami jego zachowanie jest bardziej dojrzałe od moich. Artur, jest członkiem ochrony zajmuje się selekcją przyjmowanych ludzi, Zakochał się w Laurze ją parą od pół roku. Karolina została ugryziona przy jednym z patroli. Maria umarła podczas pierwszej zarazy, Marcin podczas drugiej, Łucja i Janek przejęli ich rolę, zajmują się dziećmi, mają do tego talent. Franek po śmierci Karoliny i swoich dziadków miał myśli samobójcze, ostatecznie został przygarnięty przez Rafała mechanika, który nauczył go fachu, pokochał to. Tata został zabity przez bandytów w trakcie jednego z wypadów ocalił tym życie Łukaszowi, zginą jak bohater. Mama długo nie mogła się pogodzić z tym tak samo jak ja ostatecznie dzięki wspólnemu wsparciu poradziliśmy sobie, prowadzi klub czytelnika, uczy dzieci czytać, poza tym robi to co lubi, nie ma przydzielonej roli, nie chcę jej niczym przeciążać ale i tak pomaga wszystkim stała się matką dla wszystkich. Grześ uczy elektryki, poza tym zajmuje się konserwacją solarów, kamer i innego tego typu rzeczy. Antoni został ugryziony prawie na samym początku, Ewa został szefową kuchni, robi jadłospis, szefuje nawet rada nie ma prawa wchodzić jej w drogę. Nie widać tego po niej ale mocno przeżyła śmieć Antoniego. Ola zajmuje się wychowaniem czwórki swoich dzieci. Karol i Marianna stworzyli radę, napisali zasady a teraz myślą nad konstytucją, typowi prawnicy. Adam i Łukasz zostali wynalazcami a raczej szalonymi naukowcami ich pomysły są czasami naprawdę szalone. Jagoda zaczyna dorastać jej rodzice opiekują się nią. Zapowiada się na całkiem godną ich następczynie. Ja realizuję się w radzie, jeżdżę na wypady. Ożeniłem się z Justyną, to dzięki niej wróciłem do życia po śmierci ojca. Znalazłem część swoich znajomych, część tu sprowadziłem, część musiałem zabić. Zabiłem wielu ludzi i jeszcze więcej gryzoni. Sam nawet nie wiem już ilu ale wiem dlaczego to zrobiłem. Mam wyrzuty sumienia jak tu nie mieć. Jednak życie toczy się dalej i nie ma sensu rozpamiętywać się nad przeszłością. Trzeba z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Daliśmy Jesteśmy gotowi na wszystko ale czy na powrót do normalności? Czy jeszcze istnieje coś takiego jak normalność? Czy kiedykolwiek się to skończy? Nikomu nie życzę życia w takim świecie.

Historia ta ma najlepsze z możliwych zakończeń. Tak są tu uproszczenia, skróty i dziwne zbiegi okoliczności ale jednak właśnie to bym zrobił, mniej więcej. Podczas apokalipsy Zombie.

Tak jeszcze na koniec. Musimy pozbyć się tej znieczulicy. Musimy patrzeć na innych, pomagać innym. Jeżeli tego nie zrobimy może właśnie to doprowadzi do apokalipsy. Mozę właśnie to rzecz zwykła, niezauważalna nas zabije.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto