Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

8.02.08 KABARET - O ludziach co umieli rozśmieszać

Arek Jakubowski
Po ciężkich latach przyszła odwilż i ludzie chcieli się po prostu pośmiać. Na początku śmiali się w Ratuszowej. Skecze prezentowali tam: kaowiec, drogerzysta, inżynier budownictwa i urzędnik bankowy.

Po ciężkich latach przyszła odwilż i ludzie chcieli się po prostu pośmiać. Na początku śmiali się w Ratuszowej. Skecze prezentowali tam: kaowiec, drogerzysta, inżynier budownictwa i urzędnik bankowy. Takie były początki sławnych leszczyńskich Satyryków.
Można powiedzieć, że początki Satyryków toną w tytoniowym dymie, który zasnuwał całą Ratuszową. To była znana w Lesznie knajpa, wcale nie mordownia (a właściwie kawiarnia) i wcale nie w ratuszu. Kto ma więcej niż 35 lat, to pamięta: długie, kiszkowate pomieszczenie na parterze jednej z kamienic na południowej pierzei leszczyńskiego rynku.
To tam na prowizorycznej scenie, przy olbrzymim mikrofonie z demobilu (- Ten olbrzymi mikrofon to była pożyteczna rzecz – mówi Urszula Herman, jedna z aktorek. - Można za nim było ukryć kartkę z tekstem), który potrafił obsłużyć tylko jeden człowiek: pan Bukowski z Miejskiej Rady Narodowej, wygłupiała się nasza czwórka: Zdzisław Smoluchowski, Władysław Omieczyński, Stefan Murawka i Janusz Ciążyński. Żadnego już nie ma wśród nas, bawią teraz widzów w niebiańskim kabarecie. Na stałe weszli do historii leszczyńskiej kultury, choć może i sami się tego nie spodziewali. Rozśmieszać publikę zaczęli w 1956 roku, a zapotrzebowanie na ich usługi było tak wielkie, że już w styczniu 1957 roku wystartowali z pierwszym scenicznym programem: ,,Krok w Nowy Rok".

Nie kabaret, ale teatr
- Nazwa ewoluowała – mówi Zenon Baliński, kabareciarz-weteran, chodząca legenda Satyryków.- Od Spółdzielni Usług Satyrycznych, przez Leszczyński Zespół Satyryczny po Leszczyński Teatr Satyryków. To był pomysł Zdzicha, który powtarzał, że to co robimy to nie jest zwykły kabaret, ale właśnie teatr. A skoro tak, to niech teatrem się nazywa.
Od początku do końca to Smoluchowski jest liderem tego zjawiska, co do tego nikt nie ma wątpliwości. To Smoluchowski pisze teksty, scenariusze i reżyseruje. Formalne reżyserskie kwalifikacje zdobywa u najlepszych w kraju profesorów, przedwojennych sław. W latach 60-tych kończy reżyserię w Studium Teatralnym przy Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Smoluchowski zdobywa dyplom i otrzymuje propozycje pracy w teatrze w Szczecinie, w variete we Wrocławiu albo w radio w Poznaniu. Wszystkie odrzuca i wraca do swego Leszna. Ma tutaj mnóstwo zajęć, jest animatorem wielu kulturalnych przedsięwzięć. Satyrycy to tylko jedno z jego dzieci, ale być może najukochańsze. W latach 60-tych Leszczyński Teatr Satyryków przeżywa okres największej świetności.
- Jest stały zespól akompaniujący, są tancerze, aktorzy no i świetnie napisane przez Smoluchowskiego programy – wspomina Baliński. - Jesteśmy sławni.
Wtedy też do zespołu dołącza Janusz Kaźmierczak, legendarny Frusiu. W jednym z gazetowych wywiadów Smoluchowski tak wspominał ich pierwsze spotkanie:
- Ktoś chyba w zespole zachorował i potrzebowałem pilnie zastępcy - wspomina. - Pojawił się wtedy Jacek Małecki i powiada, że ma u siebie młodego, zdolnego chłopaka. Mówił o Kaźmierczaku. Od lat 50-tych zajmował się amatorsko recytacją. Był dobry, zdobywał nagrody. W latach 60-tych występował w Teatrze Poezji Quasimodo, ale zawodowo pracował jako elektryk, podobno świetny, na kolei. Poszliśmy do niego. Z wnętrza wielkiej rozbebeszonej, spalinowej lokomotywy dobiegał jakiś hałas. Potykaliśmy się o leżące kable pojazdu. Wyszedł do nas ze schematami elektrycznych obwodów w ręku. Niewysoki, z wielkim i długim nosem. Ten nos był na początku dla niego wielkim problemem, ale ja byłem zafascynowany jego wyglądem. Tłumaczyłem mu, że nie ma się czego wstydzić, że trzeba z tego nosa zrobić sceniczny atut. Podpowiedziałem mu kilka sztuczek. Mówił na przykład do publiczności, że poprawi mikrofon, bo zasłania mu całą twarz i pozbawia ich zabawy. Publika była zachwycona. Kaźmierczak okazał się urodzonym estradowcem.
- Smoluchowski to był łowca talentów – podkreśla Baliński.
- Smoluchowski to była znana w Lesznie postać. Dla mnie sława. I nagle stał się moim kolegą z pracy. Dziwne uczucie - dodaje Edward Baldys, fotoreporter, muzyk i były aktor Leszczyńskiego Teatru Satyryków, w którym występował od 1972 roku. - Smoluch był totalnym abstynentem, a my niekoniecznie, wciąż się z niego śmialiśmy. Zdzichu grał raz w scenie, w której nalewa sobie coś z butelki do kieliszka i wznosi jakiś toast. W butelce oczywiście była woda, ale któregoś razu dla kawału nalaliśmy mu wódki. Wypił jednym haustem i omal się nie udusił, ale dzielnie wytrwał do końca. Taki szczeniacki kawał, ale ubaw był po pachy.

Amatorzy, ale zawodowcy
- Byliśmy jak rodzina – opowiada Urszula Herman. - Ale to nie znaczy, że nie robiliśmy sobie kawałów. Wręcz przeciwnie całe mnóstwo.
- Był raz występ w MOK-u, siedzimy w garderobie pod sceną, gorąco jak diabli, bo to środek lata – wspomina Baliński. - Nagle Edek Baldys wychodzi i wraca z lodem. Taka biała kostka na patyku. Heniu, nasz gitarzysta patrzy z zazdrością i pyta: skąd masz? A Edek, że kupił w Tempie. Daj gryza. To bierz. Heniu gryzie i natychmiast wypluwa. To było mydło, które Edek znalazł z łazience i dla zgrywy nabił na patyk. Wiedział, że Heniu się nabierze. Co się na Henia spojrzeliśmy, to wybuchaliśmy śmiechem, grać nie szło.
- Tempo to była knajpa na roku Chrobrego i Dzierżyńskiego, obecnie Niepodległości – mówi Baldys. - Wyjątkowa mordownia, co nie znaczy, że nie odwiedzana przez nas. Satyrycy często występowali z innymi artystami. Pewnego razu przyjechali muzycy z filharmonii. Panowie we frakach, śnieżnobiałych koszulach. Jest przerwa w programie, biorą nas na bok i pytają, gdzie by tu się można było w pobliżu dyskretnie czegoś napić. Jak to gdzie? W Tempie. Poszli cała gromadą. 20 panów we frakach stoi grzecznie w kolejce, żule się gapią, a oni z kulturą proszą o pięćdziesiątkę, wychylają i wracają do MOK-u. Niezapomniany widok.
W tym czasie leszczyńscy Satyrycy żyją już bujnym estradowym życiem. Na premiery przychodzą tłumy. Sale wypełnione są po brzegi, ludzie i zakłady pracy zabiegają o bilety, a na sali dosłownie kulają się ze śmiechu. Satyrycy to fenomen. Absolutni amatorzy, na co dzień urzędnicy, robotnicy, zwykli ludzie, na scenie pod okiem Smoluchowskiego grają jak zawodowcy. Ale nie zawsze widz docenia ich talenty.
- Był raz w Lesznie zjazd przodujących traktorzystów - wspomina Baliński. - No i zafundowali im nas, czyli Satyryków. Graliśmy w sali przy Narutowicza, publika była już co nieco zmęczona naradą i lekko się chwiała. Gramy, a tu nagle idzie do nas taki gość, ze dwa metry i sto kilogramów. Wchodzi po schodkach na scenę, my zamieramy ze strachu, a on wyciąga zmiętoloną karteczkę z kieszeni i pyta grzecznie: Przepraszam, gdzie tu można podbić delegację?

Leszczyńskie klimaty
Baliński, w Satyrykach był prawą ręką Smoluchowskiego, który wypatrzył go podczas konkursy wokalnego „Jeśli potrafisz śmiało na afisz". Baliński zamiast piosenkarzem, został kabareciarzem.
- Satyrycy to był Smoluchowski – Baliński nie ma co do tego wątpliwości. - Myślę, że cała sztuka polegała nie tylko na stworzeniu kabaretu, ale na utrzymaniu zespołu. A to udało się tylko dzięki Zdzichowi. Jak było można to grandził z nami, jak było trzeba, to nas przywoływał do porządku.
- Jak mu ktoś podpadł, to sobie zapisywał, żeby później opierniczyć – mówi Baldys. - No ale miał fatalny charakter pisma. Woła mnie raz: Edek chodź tu, muszę się opieprzyć. Patrzy na tę swoją kartkę, patrzy, patrzy i po chwili mówi, masz szczęście, że się nie mogę doczytać o co.
- Podobnie było przy przepisywaniu tych jego tekstów na maszynie – mówi Urszula Herman. - Trudno je było rozszyfrować.
A w tekstach Smoluchowskiego często pobrzmiewają leszczyńskie klimaty, ludzie wiedzą z kogo się śmieją. Czasami śmieją się sami z siebie.
- Ludzie często sami podsuwali nam pomysły przysyłając listy – wspomina Baliński. - A na przykład, że światła jarzeniowe koło dworca mrugają. Albo pamiętam taki list, ktoś się pewnie chciał zemścić i pisał, że koń Walenciaka, nazwisko oczywiście zmieniam, wjechał do miasta obesr... jak krowa. No czy to nie był genialny materiał na skecz?
Satyrycy zawsze słynęli ze świetnej oprawy muzycznej. Nic dziwnego, bo zapewniali ją naprawdę bardzo dobrzy muzycy z leszczyńskich zespołów. Jednym z najlepszych akompaniatorów był grający na pianinie Andrzej Kistowski. Tylko on potrafił podążać za Smoluchowskim, gdy ten śpiewał kuplety. Słuchu nie miał za grosz i trzeba było prawdziwego wirtuoza przy pianinie.
- Andrzej potrafił zagrać każdemu – wspomina Jacek Skrzypczak, jeden z Satyryków. - Bywało, że gdy się zapomniało tekstu, on dorzucił kilka dźwiękowych perełek, żeby zyskać na czasie i człowiek nagle doznawał olśnienia. Był świetny.
Był, bo już nie żyje. Nie żyje też Janusz Kaźmierczak, Zdzisław Smoluchowski. Zmarł krótko po wielkim benefisie, który urządzili mu jego koledzy.

50 lat później
Satyrycy występowali do 1981 roku. Przez zespół przewinęło się około stu wykonawców, pokazali około 100 programów, dali 1200 występów. A teraz wystąpią po raz 1201. To z okazji 50-lecia Satyryków. Od kilku miesięcy przygotowują trzygodzinny program, który pokażą 22, 23 i 24 lutego w Miejskim Ośrodku Kultury w Lesznie. Zobaczymy ich największe hity i najlepsze skecze: między innymi nieśmiertelną ,,Galerię'' i ,,Zebranie we wsi Tuliszkowo''.
- Chcemy pokazać, że jeszcze się do czegoś nadajemy – podkreślają. - Udowodnić, że wciąż potrafimy rozśmieszać, że humor Satyryków był ponadczasowy i ponadpokoleniowy.
A jak się uda, to kto wie, może znowu ruszą w trasę?

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 8.02.08 KABARET - O ludziach co umieli rozśmieszać - Wielkopolskie Nasze Miasto

Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto